Przykro mi to mówić, ale ten rozdział będzie raczej nudny. Za wiele się tu nie dzieję, ale i tak mam nadzieję, że w jakiś sposób przypadnie Wam do gustu. Tak, wiem.. Końcówka jest zła, ale musiałam. Uwierzcie musiałam XD. Błagam nie bijcie zbyt mocno!
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
- Kłamiesz.. - wydukała cicho, nadal będąc w szoku. - Nie wierzę Ci! Moi rodzice nie żyją. - spojrzała na niego z nienawiścią. - Zabili ich TWOI ludzie!
- Ah, tak.. - uśmiechnął się wrednie. - Nie byli mi już do niczego potrzebni. Tylko przeszkadzali.
- Jesteś chory! - zacisnęła dłonie na kołdrze, kiedy nagle wstał. - Nigdy w to nie uwierzę. - pokiwała przecząco głową.
- Jak tam chcesz. Nie będę Cię przekonywał. - rozłożył ręce. - To nie jest część mojego planu.
- Czego ode mnie chcesz? Nie wierzę w to, że ściągnąłeś mnie tutaj tylko po to. - obserwowała każdy jego ruch, a jak tylko zrobił krok w jej stronę, uniosła różdżkę. Voldemort zaniósł się przeszywającym śmiechem, który wywołał u niej dreszcze.
- Myślałem, że odziedziczyłaś choć trochę rozumu po mnie. Luna.. - przerwał, przenosząc na nią wzrok. - Odłóż różdżkę, bo zrobisz sobie krzywdę, a tego nie chcemy.
- Zadałam Ci pytanie! - czuła jak jej ciało drży. Bała się i nie zamierzała odkładać jedynej rzeczy, która zapewniała jej odrobinę bezpieczeństwa. Wyraz jego twarzy stał się mniej przyjazny.
- Jesteś zdenerwowana i się boisz, dlatego puszczę to w niepamięć. Na przyszłość jednak uważaj na ton głosu. To bardzo niegrzeczne unosić się tak na kogoś, kto może zrobić Ci krzywdę. - odwrócił się i skierował w stronę drzwi. - Wrócę kiedy się uspokoisz.
- Nie.. - wstała, a on wyszedł. - Wypuść mnie stąd! - podbiegła do drzwi, szarpiąc za nie. - Wypuść mnie.. - po jej policzkach spłynęły łzy, a kolana ugięły się pod ciężarem jej ciała. Dawno nie czuła się tak bezsilna jak w tej chwili. Chciała stamtąd uciec i znaleźć się w Hogwarcie. Chciała o wszystkim zapomnieć. Począwszy od śmierci jej rodziców, aż do chwili obecnej. Skuliła się pod drzwiami, patrząc w sufit. To co powiedział.. nie mogło być prawdą. Nie może być JEGO córką. To wszystko jest chore...
~Tymczasem w Hogwarcie~
- Jak to nie pojawiła się w Twoim gabinecie?! - Snape stał wściekły przed Dumbledorem.
- Pojawiła się u mnie Minerwa poddenerwowana i powiedziała, że śmierciożercy odkryli ich kryjówkę. Moore miała przejść zaraz po niej, a Moody miał odwracać uwagę. - przerwał. - Jednak nie pojawiła się, więc sądzę, że Voldemort dopiął swego.
- Żartujesz sobie ze mnie?! - warknął. - Miałeś dopilnować, żeby była tam bezpieczna.
- Zrobiłem co w mojej mocy, Severusie. - spojrzał na niego.
- To gdzie jest teraz? - stracił całkowicie panowanie nad sobą. Kiedy tylko dowiedział się od McGonagall, że ich plan nawalił od razu wściekły przyszedł do Dumbledore'a. - Gdzie ona jest?!
- Severusie, proszę spróbuj choć trochę się uspokoić. Jeśli będziesz w takim stanie to trudniej będzie jej pomóc. - Snape przyłożył do czoła dłoń i wziął wdech.
- Gdybyś dopilnował jej bezpieczeństwa to, to nigdy by się nie wydarzyło. - powiedział, nie ukrywając wściekłości. - Jesteś dyrektorem szkoły i powinieneś był zadbać o swoją uczennicę!
- Severusie.. - zaczął, ale on mu przerwał.
- Jest teraz pośród śmierciożerców. Nie chcę nawet myśleć co się z nią dzieję i mam szczerą nadzieję, że będzie miała na tyle dużo szczęścia, by nie spotkać Czarnego Pana. - odwrócił się na pięcie i wyszedł, rozmyślając w głowie jak ją uratować.
Luna siedziała pod ścianą. Miała dosyć tego zamknięcia. Miała wrażenie, że zaraz oszaleję. Po chwili poczuła ruch na karku.
- Dante.. - pomyślała. Myślała, że schował się w jej torbie, a on tymczasem był przy niej podczas ostatnich paru godzin. Na pewno jest głodny.. Wstała z podłogi i zaczęła walić pięściami w drzwi.
- Ej! Jest tam ktoś?! - krzyczała, nie przestając. Stał tak dłuższy czas, aż w końcu jeden ze śmierciożerców stracił cierpliwość i wpadł do pokoju z hukiem.
- Zamkniesz się w końcu?! - ryknął, kierując różdżką w nią.
- Nie. - odpowiedziała, patrząc na niego. - Potrzebuję jedzenia dla swojego szczura.. - sięgnęła ręką, ale on przybliżył się.
- Nie waż się ruszyć! - warknął, ale ona nie posłuchała i po chwili ujęła swojego towarzysza w ręce, pokazując mu go.
- Widzisz? Jest mały. Potrzebuje jedzenia.
- Zaraz przerobię Twojego szczura na serwetkę, jeśli się nie zamkniesz!
- Jakiś problem? - nagle za nim pojawił się Voldemort. Luna odsunęła się, przytulając do siebie małego gryzonia.
- Nie.. Żaden, Panie. - facet ukłonił się przed nim nisko. - Tylko ta dziewucha nie chcę się zamknąć. - rzucił jej pogardliwe spojrzenie, a Czarny Pan przeniósł na nią wzrok.
- O co chodzi?
- Potrzebuję trochę warzyw dla szczurka. - delikatnie odsłoniła malucha i pokazała mu.
- Oh, naprawdę tak trudno pokroić parę warzyw? - jego wzrok wrócił na śmierciożerce. - Rusz się! - warknął, a on zniknął za drzwiami tak szybko jak się pojawił.
- Dziękuję.. - powiedziała bez większych emocji, a on tylko uśmiechnął się wrednie i ukłonił teatralnie.
- Do usług.
Po chwili zjawił się mężczyzna z małym talerzykiem, który wręczył Lunie. Położyła go na łóżku i postawiła obok gryzonia.
- Smacznego Dante. - pogłaskała go i usiadła obok, po chwili została w pokoju sama z Voldemortem, który zamknął drzwi.
- Myślę, że już się uspokoiłaś. - usiadł na krześle. - Chcesz o coś zapytać?
- Skąd wiesz, że jestem Twoją córką? - zapytała bez zastanowienia.
- Myślę, że jesteś na tyle duża, że wiesz skąd biorą się dzieci. - uśmiechnął się wrednie. - Byłem przy Twoich narodzinach.
- Dlaczego..? - wzięła wdech. - Dlaczego nic nie wiedziałam?
- Dla Twojego bezpieczeństwa. Wiem to może brzmieć dziwnie. - oparł się o oparcie. - Oddałem Cię do adopcji po paru miesiącach.
- Ty? - spojrzała na niego. - A co.. z moją matką?
- Zmarła przy Twoich narodzinach. - jego twarz przybrała trochę inny wyraz.
- Czy Ty..? - zawahała się.
- Czy ją kochałem? - uśmiechnął się, a ona skinęła głową. - To nieprawdopodobne, ale tak. Lord Voldemort miał jedną miłość w swoim życiu.
- To wszystko jest.. dziwne. Skoro ją kochałeś i urodziłam się ja to po co to wszystko? Dlaczego chcesz zniszczyć świat magii? Po co ta cała wojna?
- Bo to oni ją zabili. - wykrzywił twarz. - Czas, by przekonali się jak to jest.
- Dlaczego mnie oddałeś?
- To proste - nie chciałem Cię. Byłaś mi potrzebna tylko do jednego. - patrzył na nią, a ona ucichła. Nie wiedziała czy chce wiedzieć, ale musiała zadać mu pytanie.
- Do czego? Do czego byłam Ci potrzebna?
- Chcesz wiedzieć za dużo. - zaśmiał się.
- Jak ja mam Ci wierzyć.. - kiwnęła przecząco głową. - Nie mam żadnych dowodów na to, że mówisz prawdę.. Żadnych. To kolejne z Twoich kłamstw.. Na pewno.
- To nie jest kłamstwo. To jest życie Luna. Nie zawsze będzie usłane różami. - wstał. - Nie wszyscy dookoła będą kochać Cię i chronić na każdym kroku. Przyzwyczaj się do tego, że niektórzy chcą Cię tylko wykorzystać i nie liczą się z tym co czujesz. - ukłonił się, podnosząc głowę i patrząc na nią. - Na przykład ja.
- Nie wierzę Ci. Nie jestem Twoją córką. - jej ciało zadrżało na samą myśl o tym, że to mogłaby być prawda.
- Owszem, jesteś. - uśmiechnął się wrednie.
- Nie! Kłamiesz! - krzyknęła, a on zaśmiał się głośno.
- Nawet nie wiesz jak bardzo jesteś do mnie podobna.
- Nie.. nie jestem. Oni mnie uratują.. zabiorą mnie stąd. - po jej policzku spłynęła łza. - To wszystko się skończy..
- Wyjdziesz stąd, kiedy ja Ci na to pozwolę. - powiedział oschle. - Do tego czasu zostaniesz tutaj i będziesz zachowywała się grzecznie.
- Nie! Wydostanę się stąd.. Będę z dala od Ciebie i Twoich kłamstw. - krzyknęła, zaciskając dłoń na różdżce, którą uniosła.
- Oh, Luna, proszę.. Przestań. To nie jest jakiś pieprzony plac zabaw. - warknął, a ona otworzyła usta, by wypowiedzieć zaklęcie. Niestety był szybszy. Wyciągnął różdżkę z rękawa i rzucił na nią zaklęcie, po którym straciła przytomność. Jedyne co dostrzegła to jego wściekły wyraz twarzy.
~Parę miesięcy później~
Luna siedziała na łóżku i patrzyła przed siebie. Zastanawiała się dlaczego nie próbowali jej odbić? Dlaczego przez tak długi czas nikt się nie pojawił? Dlaczego ciągle tu tkwiła? Odkąd się tu znalazła czuła, że przegrała. Co jakiś czas ktoś wyciągał ją z tego pokoju i bawił się, wykorzystując zaklęcie cruciatus. Śmiali się z niej i zadawali jej ból dla własnej rozrywki. A Voldemort? Nic z tym nie zrobił i nie miał zamiaru. Uprzedził ich tylko, że ma być żywa. Praktycznie nie miała już czym płakać, a jej ciało krzyczało z bólu. Kiedy odnosili ją do pokoju starała się nie ruszać, bo bała się, że tym razem już się nie pozbiera. Jej myśli nieubłaganie krążyły wokół Snape'a. On wiedział co się z nią działo. Nie raz widział jak cierpi. Dlaczego nic z tym nie zrobił? Dlaczego zostawił ją samą? Tak bardzo się bała. Tak bardzo chciała, żeby w końcu ją zabili. Pragnęła tego najbardziej na świecie i próbowała już to zrobić, ale odebrali jej różdżkę. Po tamtym incydencie wynieśli z jej pokoju wszystko czego mogłaby użyć do odebrania sobie życia. Przez większość czasu patrzyła w jeden punkt, bo nie była zdolna do tego, żeby się ruszać ani do tego, żeby myśleć. Kiedy jednak udawało się jej zasnąć chociaż na chwilę, budziła się z krzykiem. Bała się, że znowu ktoś wchodzi, że znowu poczuje ból, którego tak panicznie się bała, ale zazwyczaj nie było nikogo.
Jednak tej nocy ktoś był w jej pokoju. Obudziła się jak zwykle z krzykiem i łzami, spływającymi po policzkach. Dostrzegła sylwetkę rogu pokoju i odsunęła się najdalej jak tylko mogła.
- Nie zbliżaj się.. - wypowiedziała słabym głosem. - Zostaw mnie..! - zasłoniła się rękami, kiedy ten ktoś zaczął się zbliżać.
- Nic nie mów i nie krzycz. - szepnął i wziął ją na ręce. Rozpoznała głos, ale nie była w stanie przypomnieć sobie kto to. Niestety nie widziała też jego twarzy. Po chwili wyniósł ją z pokoju i przekazał komuś innemu. To chyba był Fred. Nie mogła w to uwierzyć. Po tak długim czasie przyszli.
- Witaj mała. - uśmiechnął się. - Zabieramy Cię stąd. - ruszył szybko w stronę wyjścia. Luna po krótkiej chwili usłyszała jak toczą się zawzięte pojedynki między śmierciożercami i członkami Zakonu. Kiedy wyszli zauważyła George'a, McGonagall, Hagrida i paru innych czarodziejów.
- Fred Ty zajmiesz się Luną, a my Was chronimy. Czy wszyscy pamiętają szyk? - McGonagall upewniła się, kiedy wszyscy kiwnęli głowami.
- Pani.. profesor.. - szepnęła, patrząc na nią.
- Nic nie mów. Jesteś już bezpieczna. Zabieramy Cię stąd. - uśmiechnęła się do niej smutno, a ona straciła przytomność z wycieńczenia.
Ufff, dobrze, że Voldzio jest takim potworem nawet dla niej, bo już się bałam, że zostanie córeczką tatusia xD
OdpowiedzUsuńA tak serio, to ciekawy rozdział, mega! *.* Nie mam zielonego pojęcia czemu zostawili ją na tak długo i czemu Snape po nią nie przyszedł.. (cham i prostak!)
Mam nadzieję, że wszystko się wyjaśni i samo to czego Voldemort chce od Luny.
Czekam na ciąg dalszy!
Pozdrawiam i przesyłam wenę :3
Miałam taki pomysł, ale natury Voldemorta się nie zmienia! On jest zły i zły ma zostać, bo inaczej zrobi się bardzo cukierkowo ;-;.
UsuńMoże się wyjaśni.. albo nie buahahahaaha!
Wena zawsze mile widziana, dziękuję :3
Hahahaha zła kobieta z Ciebie, oj zła!
UsuńWłaśnie - Voldziu ma pozostać Voldziem i nie ma co z niego robić kluchy ;>
A w ogóle to rozdział wcale nie był nudny! Przeczytaj w słowniku znaczenie tego słowa! (o ile tam jest xD)
Ja nie jestem zła. Zastanawiam się tylko czy nie pozostawić tego w tajemnicy XD.
UsuńDokładnie! :3
Był ;-;. Nie wiesz co mówisz xD. Najbardziej denerwuję mnie końcówka, ale jakbym miała opisać parę miesięcy jej męczarni.. to chyba mi się nie chce, dlatego zrobiłam chamski przeskok w czasie XD
Jestem. Muszę ci jedno powiedzieć - Masz porąbane pomysły!
OdpowiedzUsuńUznam to za komplement! XD
UsuńxD
UsuńNo chyba, że masz coś przeciwko temu xD
Usuń